-Ty myślisz, że ja nie mam medyków?! Śmieszne!- rzucił
zarzucając na siebie znalezioną obok kanapy starą kurtkę - Żegnam! – dodał
jeszcze i gdy już chciał wychodzić, nagle przez drzwi ktoś wpadł celując we
mnie z karabinu.
- Nie ruszać się! - warknął jakiś młody gówniarz! Spojrzałam
na karabin. Był zabezpieczony, wiec podeszłam do niego a lufa dotknęła mojej
klatki piersiowej. Chłopak się zdziwił. Spojrzałam mu w oczy i się odezwałam:
- Gdybyś chciał mnie zabić, to odbezpieczył byś broń! A jest
zabezpieczona! - powiedziałam do niego, po czym zwróciłam się do mężczyzny,
któremu pomogłam:
- Masz świetnych ludzi! – dodałam kpiąco się śmiejąc. –
Jeśli twoi ludzie są tak dobrzy jak Ty, to gratulacje! – dodałam jeszcze,
podchodząc do chłopaka, szybkim ruchem wyjęłam mu z rąk karabin i spojrzałam na
niego broń.
- To zbyt niebezpieczna zabawka dla kobiet! – warknął
mężczyzna, któremu pomogłam i chciał podejść, żeby odebrać mi karabin.
W tej samej chwili, szybko odbezpieczyłam karabin i
wycelowałam w niego. Zamarł.
- Nie dla mnie! – odrzekła z dużą pewnością siebie i z kpiną
w głosie. – Bawiłam się lepszymi zabawkami, ta nie jest zła ale do najleprzych
też nie należy! Często się zacina – dodałam po czym zabezpieczyłam karabin i
rzuciłam go w chłopaka, a właściwie to młodego „szczeniaka”.
- Oby twoi medycy byli lepsi niż twoja głupota! A teraz
wypad! – warknęłam. – Nie potrzebuję kolejnych klaunów! A Ty! – zwróciłam się
do mężczyzny, któremu pomogłam – Obym Cię więcej na oczy nie widziała! –
warknęłam lodowato, po czym wyrzuciłam ich za drzwi. Świetnie! I po co ja mu
pomagałam?! Co każdy facet to kompletny idiota!
**
Nie było mi dane odpocząć jednak po tym zajściu, bo od razu
dostałam wezwanie do szpitala! Spojrzałam na pager i odczytałam wiadomość
„jesteś bardzo potrzebna! Przyjedź najszybciej jak się da!” NO ŁADNIE! –
pomyślałam. Najpierw chamski dupek z bronią a tera to! Jak widać nie mogli
sobie poradzić z kolejną falą rannych… Westchnęłam ciężko i szybko wyszłam.
Wzięłam taksówkę i pojechałam do szpitala. Na miejscu gdy tylko weszłam, od
razu zobaczyłam że jest bardzo źle. Na izbie przyjęć, wszędzie była krew…
Wszędzie było czuć jej mdlący i metaliczny zapach. Szybko przebrałam się w
fartuch lekarski i zaczęłam opatrywać rannych. Po jakiś trzydziestu minutach,
zdążyłam popatrzeć pięć osób. Szybko zbyłam z siebie krew i biegłam do
następnego pacjenta.
Okazało się że był nim mój dawny kolega z policji! Miał
rozbitą głowę i duże rozcięcie na lewej nodze.
- Jake! Co Ci się stało na Boga! – powiedziałam rzucając ko
na rany.
- Był kolejny strajk i jeden z gówniarzy rozciął mi nogę!
Niech ja go dorwę! – warknął lecz zaraz tego pożałował, gdyż ból wtedy się
nasilił.
- Dorwiesz go, kiedy opatrzę Ci nogę! – powiedziałam
stanowczo i zaczęłam działać. Zatamowałam krwawienie i zszyłam ranę lecz
stracił dużo krwi, wiec trzeba było jej troszkę przetoczyć… Gdy zdjęłam
rękawiczki, nagle kogo zobaczyłam?! Tego dupka, któremu pomogłam! Był w
garniturze i przyszedł do mojego kolegi, który był już opatrzony.
- Marcus?! Co Ty tu chłopie robisz?! – spytał zdziwiony
Jake.
- Przyszedłem zobaczyć co z Tobą, bo słyszałem, że podobno
nieźle oberwałeś! – powiedział.
Podeszłam do nich i facet imieniem Marcu, jeśli było to jego
prawdziwe imię, zdziwił się na mój widok. Posłałam mu kpiący uśmiech i
wstrzyknęłam Jakowi lek uśmierzający ból.
- Jeśli będziesz grzeczny, to za godzinę dostaniesz kolejna
dawkę! – powiedziałam uśmiechając się do Jaka. Zaśmiał się na to szczerze.
- To typowe dla Ciebie! Zawsze byłaś wredna! – powiedział
zadzierając w uśmiechu wąsa.
- Wy się znacie? – wtrącił się ten cały Marcus.
- A pewnie! To moja koleżanka z policji! Była dowódcą sił
specjalnych ale niestety nas opuściła… A szkoda! – zwrócił się do mnie – Bo
lubiłem jak zdzierasz Mikemu ten durny uśmiech z jego tępej twarzy, gdy miałaś
rację! – dodał śmiejąc się. Zaśmiałam się razem z nim na te wspomnienia.
- Ta… Stare dobre czasu! – powiedziałam – A kim jest Twój
kolega, który ma równie tępą twarz? - spytałam siego wskazując na Marcusa i
posłałam mu złośliwy uśmiech.
- Znajomy! Dużo by gadać! - odparł - to jest Marcus -
przedstawił go.
- Rozumiem! - powiedziałam tylko - A teraz wybacz Jake ale
mam dużo pracy! – powiedziałam do niego, nawet nie patrząc na Marcusa, którego
nie darzyłam sympatią lecz wyczułam, że najchętniej by mnie zasztyletował...
- Jasne! – odparł tylko i poszłam dalej. Tym razem poszłam
do siedmioletniego chłopca. Miał chore serce przez co trzeba było na niego
bardzo uważać! Razem z rodzicami często przychodził do kontroli.
- Jak tam Sam? – spytałam się chłopca – Wszystko w porządku?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz