niedziela, 4 grudnia 2016

OD nick'a CD Kiara

Leżałem w moim pokoju, sam, owiany nudą codzienności. Totalnie zapomniałem o wielu rzeczach, które miałem dzisiaj do załatwienia. Opłaty, działalności, kursy, nie przejmując się nimi zarzuciłem na siebie kołdrę i zasnąłem.

***

Ze snu wyrwały mnie otwierające się drzwi wyszły z nich mnóstwo reporterów, dziennikarzy i różnych obcych ludzi. Od razu zerwałem się na równe nogi i zdezorientowany zacząłem szukać drogi ucieczki. 
-Kto ich tu wpuścił?!-zapytałem sam siebie, cofając się do tyłu pod naporem tłumu. Wszyscy krzyczeli, lampy błyskowe też dawały o sobie znać, mikrofony wręcz pchały się w stronę moich ust.
-Panie Marcus, czy to prawda, że dowodził pan grupą przestępczo-terrorystyczną "Tytani"?
-Czy to pan odpowiada za wszystkie rozboje?
-Czy wie pan, że najniższa kara za pana występki to dożywocie?
Pytania przytłaczały mnie z każdej z możliwych stron, gdzie tylko bym się odwrócił stali tam obcy ludzie.Słowa padające z ich ust zmuszały mnie do wyjścia z pokoju,  który był jakby zarośnięty parą wodą.Wybiegłem z pokoju, o mały włos nie łamiąc sobie nogi, która wplątała się w jedną z dziur w podłodze i ugrzęzła. Ponownie zacząłem biec w stronę schodów ewakuacyjnych, by być jak najszybciej na , gdyż czułem,  że mimo młodego, zdrowego i silnego ciała jestem na skraju zawału. Oparłem ręce o kolana i wziąłem parę głębokich wdechów, po czym pobiegłem na parking chcąc uciec, bo już po chwili znowu słyszałem, jak wszyscy jak szaleni biegną w ślad za mną po schodach. Otworzyłem pojedynczy blaszany garaż i od razu rzuciłem się w stronę emerytowanego pojazdu, który po chwili czekania brawurowo odpalił silnik. Dziennikarze byli już, dlatego wyjeżdżając potrąciłem jednego z nich. Wcisnąłem gaz do dechy i odjechałem w stronę jednaj z po bliższych pustyń.

***

-Jaki ja głupi! Nie wziąłem wody...-zganiłem sam siebie, uderzając sie w czoło. Byłem już dość mocno odwodniony i ledwo co trzymałem kierownicę, która zdawała się być całkowicie odkręcona. Zostało 8 km do najbliższego miasta. Oczy same mi się zamykały, a czarne mroczki zasłaniały większość pola widzenia. Nadal byłem przerażony tym co się stało, takie zdemaskowanie poważnie zaszkodziło i mi i  Tytaną. Powoli na horyzoncie zaczęły ukazywać się mi wierzchołki najwyższych budynków, słońce powoli zachodził dodając tej chwili niewyrażonego piękna. 

***

Podjechałem do najbliższej znalezionej kawiarni, spokojnie parkując pod jej wejściem. Ubrałem się tak, by nikt nie mógł rozpoznać we mnie ani Marcusa ani Nicka. Pociągnąłem za klamkę, po czym usłyszałem dzwoneczek sygnalizujący sprzedawcę o nowym gościu.Usiadłem na jednej z czerwonych kanap, były niebywale wygodne. Zamówiłem to co zwykle, czyli mocne espresso z dodatkiem malutkiego ciasta . Poprosiłem obsługę, by włączyła telewizor na jakieś stacji informacyjnej i dała najgłośniej jak można. Oczywiście, gdy tylko czarny ekran rozjaśniał moim oczom ukazała się informacja dnia, ukazywała ona moją twarz z żenującym nagłówkiem: "Marcus - największy zdrajca względem Hrondy?". Rzecz jasna spekulująca rozmowa prowadzącego z widzami była niezbędna, więc czym prędzej wyłączyłem telewizor. Jednak w jego ekranie zobaczyłem odbicie maszerujących członków Tytanów, pod przewodnictwem Asmyra! Od razu wybiegłem na ulicę, by opowiedzieć przyjacielowi co się stało, jednak, gdy maszerujący w strojach żołnierzy zatrzymali się z broniami wycelowanymi we mnie zamarłem, a po trzech sekundach wszyscy nacisnęli spust. Gdy kule właśnie miały przeszyć moje ciało poczułem nagły wstrząs i znalazłem się na sali szpitalnej, kroplówka przypięta do mojego ramienia mieniła się czerwonym kolorem krwi. Wiele stojących nade mną osób wyglądało jakby coś krzyczeli, jednak do mnie dochodziły tylko ciche szepty. 

niedziela, 4 grudnia 2016

Od kiary CD nick

-Ty myślisz, że ja nie mam medyków?! Śmieszne!- rzucił zarzucając na siebie znalezioną obok kanapy starą kurtkę - Żegnam! – dodał jeszcze i gdy już chciał wychodzić, nagle przez drzwi ktoś wpadł celując we mnie z karabinu.
- Nie ruszać się! - warknął jakiś młody gówniarz! Spojrzałam na karabin. Był zabezpieczony, wiec podeszłam do niego a lufa dotknęła mojej klatki piersiowej. Chłopak się zdziwił. Spojrzałam mu w oczy i się odezwałam:
- Gdybyś chciał mnie zabić, to odbezpieczył byś broń! A jest zabezpieczona! - powiedziałam do niego, po czym zwróciłam się do mężczyzny, któremu pomogłam:
- Masz świetnych ludzi! – dodałam kpiąco się śmiejąc. – Jeśli twoi ludzie są tak dobrzy jak Ty, to gratulacje! – dodałam jeszcze, podchodząc do chłopaka, szybkim ruchem wyjęłam mu z rąk karabin i spojrzałam na niego broń.
- To zbyt niebezpieczna zabawka dla kobiet! – warknął mężczyzna, któremu pomogłam i chciał podejść, żeby odebrać mi karabin.
W tej samej chwili, szybko odbezpieczyłam karabin i wycelowałam w niego. Zamarł.
- Nie dla mnie! – odrzekła z dużą pewnością siebie i z kpiną w głosie. – Bawiłam się lepszymi zabawkami, ta nie jest zła ale do najleprzych też nie należy! Często się zacina – dodałam po czym zabezpieczyłam karabin i rzuciłam go w chłopaka, a właściwie to młodego „szczeniaka”.
- Oby twoi medycy byli lepsi niż twoja głupota! A teraz wypad! – warknęłam. – Nie potrzebuję kolejnych klaunów! A Ty! – zwróciłam się do mężczyzny, któremu pomogłam – Obym Cię więcej na oczy nie widziała! – warknęłam lodowato, po czym wyrzuciłam ich za drzwi. Świetnie! I po co ja mu pomagałam?! Co każdy facet to kompletny idiota!
**
Nie było mi dane odpocząć jednak po tym zajściu, bo od razu dostałam wezwanie do szpitala! Spojrzałam na pager i odczytałam wiadomość „jesteś bardzo potrzebna! Przyjedź najszybciej jak się da!” NO ŁADNIE! – pomyślałam. Najpierw chamski dupek z bronią a tera to! Jak widać nie mogli sobie poradzić z kolejną falą rannych… Westchnęłam ciężko i szybko wyszłam. Wzięłam taksówkę i pojechałam do szpitala. Na miejscu gdy tylko weszłam, od razu zobaczyłam że jest bardzo źle. Na izbie przyjęć, wszędzie była krew… Wszędzie było czuć jej mdlący i metaliczny zapach. Szybko przebrałam się w fartuch lekarski i zaczęłam opatrywać rannych. Po jakiś trzydziestu minutach, zdążyłam popatrzeć pięć osób. Szybko zbyłam z siebie krew i biegłam do następnego pacjenta.
Okazało się że był nim mój dawny kolega z policji! Miał rozbitą głowę i duże rozcięcie na lewej nodze.
- Jake! Co Ci się stało na Boga! – powiedziałam rzucając ko na rany.
- Był kolejny strajk i jeden z gówniarzy rozciął mi nogę! Niech ja go dorwę! – warknął lecz zaraz tego pożałował, gdyż ból wtedy się nasilił.
- Dorwiesz go, kiedy opatrzę Ci nogę! – powiedziałam stanowczo i zaczęłam działać. Zatamowałam krwawienie i zszyłam ranę lecz stracił dużo krwi, wiec trzeba było jej troszkę przetoczyć… Gdy zdjęłam rękawiczki, nagle kogo zobaczyłam?! Tego dupka, któremu pomogłam! Był w garniturze i przyszedł do mojego kolegi, który był już opatrzony.
- Marcus?! Co Ty tu chłopie robisz?! – spytał zdziwiony Jake.
- Przyszedłem zobaczyć co z Tobą, bo słyszałem, że podobno nieźle oberwałeś! – powiedział.
Podeszłam do nich i facet imieniem Marcu, jeśli było to jego prawdziwe imię, zdziwił się na mój widok. Posłałam mu kpiący uśmiech i wstrzyknęłam Jakowi lek uśmierzający ból.
- Jeśli będziesz grzeczny, to za godzinę dostaniesz kolejna dawkę! – powiedziałam uśmiechając się do Jaka. Zaśmiał się na to szczerze.
- To typowe dla Ciebie! Zawsze byłaś wredna! – powiedział zadzierając w uśmiechu wąsa.
- Wy się znacie? – wtrącił się ten cały Marcus.
- A pewnie! To moja koleżanka z policji! Była dowódcą sił specjalnych ale niestety nas opuściła… A szkoda! – zwrócił się do mnie – Bo lubiłem jak zdzierasz Mikemu ten durny uśmiech z jego tępej twarzy, gdy miałaś rację! – dodał śmiejąc się. Zaśmiałam się razem z nim na te wspomnienia.
- Ta… Stare dobre czasu! – powiedziałam – A kim jest Twój kolega, który ma równie tępą twarz? - spytałam siego wskazując na Marcusa i posłałam mu złośliwy uśmiech.
- Znajomy! Dużo by gadać! - odparł - to jest Marcus - przedstawił go.
- Rozumiem! - powiedziałam tylko - A teraz wybacz Jake ale mam dużo pracy! – powiedziałam do niego, nawet nie patrząc na Marcusa, którego nie darzyłam sympatią lecz wyczułam, że najchętniej by mnie zasztyletował...
- Jasne! – odparł tylko i poszłam dalej. Tym razem poszłam do siedmioletniego chłopca. Miał chore serce przez co trzeba było na niego bardzo uważać! Razem z rodzicami często przychodził do kontroli.

- Jak tam Sam? – spytałam się chłopca – Wszystko w porządku?
© Halucynowaa | WS | X X X